Film „PEKIN 2008” posiadam na płycie DVD, którą wypaliłem lata temu podczas archiwizacji pokaźnego zbioru kaset VHS. Dawno jednak nie sprawdzałem czy ów nośnik jest jeszcze odtwarzalny. I dobrze, ponieważ ostatnio nadarzyła się niepowtarzalna okazja, by zobaczyć ten dokument na wielkim ekranie w bogucickim MDK-u, a później jeszcze zadać autorkom kilka pytań. Tak, to jeden z tych filmów o życiu na Śląsku, które bardzo cenię za wyczucie miejsca i czasu. Po emisji wywiązała się ciekawa dyskusja między reżyserką oraz montażystką, a widownią, na której siedzieli także dawni mieszkańcy tej zabudowy. I to właśnie od siedzącej w pierwszym rzędzie pani Anety usłyszałem zdanie, z którego trzy słowa były dla mnie kluczowe: „Ja jestem ostatnia…” 
to miejsce
Pani Aneta mieszka tutaj od 2007 roku, zaś pod aktualnym adresem od 2012 roku. Gdy zjawiam się na miejscu, zostało jej ostatnie pięć dni do wyprowadzki z jednego z trzech domów jakie jeszcze stoją w tej części Bogucic, zwanej potocznie Pekinem. Mieszkanie, które zajmuje to klasyczna ajncla (kuchnia z dużą izbą sypialną) z dodatkowo wydzielonym aneksem łazienkowym. Żyje tam z dwójką synów i swoją mamą. Za kilka dni zasiedli wraz z nimi nowe, dwupokojowe eM na oddalonym o kilka kilometrów Zawodziu. Z nowego nie będzie widać Pekinu – oznajmia z uśmiechem. To dobrze czy źle, będzie pamiętać czy raz dwa zapomni o Pekinie? – nasuwają mi się pytania. Kiedyś mieszkało się tu nawet dobrze – wspomina  zawsze coś się działo, byli sąsiedzi, z którymi mimo trudów bytowania nawiązały się wieloletnie więzi. Dzisiaj jest jednak trudniej. Sąsiadów już nie ma, a warunki nie polepszyły się przez lata. Pokoje wciąż ogrzewają węglowym kachlokiem, ciepłą wodę elektrycznym bojlerem, a gaz na kuchence czerpią z butli. Mimo niedogodności, każdy z domowników dysponuje swoim kątem. Chłopcy – co oczywiste – mają swoje niezależne stanowiska komputerowe, jest także gdzie przysiąść do nauki, jest gdzie się pobawić. Fafik, leciwy już piesek, krząta się w pobliżu pieca. Mama z córką również zajmują swoje „terytoria”. Wszyscy żyją w zgodzie, nikt nikomu nie przeszkadza.
I wydawać by się mogło, że przez lata przyzwyczaili się do takiego życia, a nawet zbudowali szczęście w tym miejscu. Nic bardziej mylnego, albowiem jest w tym mieszkaniu coś, co burzy domowy mir. To grzyb. Rozpleniony na skutek wilgoci, grzyb. Grzyb wdzierający się do płuc, wywołujący alergię oraz katar i kaszel. Czai się na ścianach, pod oknami oraz na stropie mieszkania. Bezlitośnie zagarnia przestrzeń, rozsiewa zarodniki. Najbardziej w kuchni. To przesądza sprawę. 
Stąd trzeba jak najszybciej uciekać!
ostatnia noc
Późnym wieczorem przychodzę uwiecznić ten moment. Tak, to właśnie ten moment. Przed klatką numer osiem zastaję mamę pani Anety –  Sylwię – zamiatającą wysłużony chodnik u wejścia do budynku. Ktoś nam tu wytłukł ceramiczne naczynia niczym na Polterabend – odzywa się. Patrzę z niedowierzaniem jak starsza kobieta przy użyciu szufli i śmiatka stara się dokładnie zmieść wszystkie pokruszone skorupy. Jutro już was tu nie będzie – myślę. Ale to przecież taki dobry śląski nawyk – dbanie o porządek, poza tym wcześnie rano stanie tu samochód do przeprowadzki. Co by było, gdyby poprzebijał opony? 
Obydwa okna mieszkania wychodzą na ślepą uliczkę zabudowaną kilkoma zamieszkałymi domami. Tam toczy się życie. Natomiast pekiński familok wieczorową porą straszy martwymi oraz zamurowanymi oknami. Żółty blask jedynej świecącej tutaj latarni oblewa posępną elewację zasmolonej cegły. Tylko w oknie pani Anety pali się światło. Widać jak chłopcy szykują się do swoich łóżek. Nadchodzi noc, inna od wszystkich. Czy trudniej będzie zasnąć?
remember this day
Piętnasty maja to dzień odmiany, resetu, startu z nowego miejsca. Około siódmej pojawia się pod wejściem do budynku półciężarówka. Pani Aneta wydaje krótkie dyspozycje. Komendy są dla tragarzy zrozumiałe. Panowie sprawnie wynoszą sprzęty, kartony i spore torby. Dużo też tego nie ma, góra dwa przejazdy będzie – informują. Mnie też się tak wydaje, bo zgrzybiały zestaw meblowy oraz zdeformowane od wilgoci szafki kuchenne kończą na Pekinie swoją przydatność. Drewniane elementy zostaną najprawdopodobniej porąbane, pocięte piłami i spalone zimą w piecach typu kopciuch przez ubogich mieszkańców dzielnicy. W międzyczasie obaj chłopcy wsiadają na hulajnogę oraz rower i niewzruszeni Pekinem jadą do nowego mieszkania na Zawodziu. Nadszedł koniec. Pani Aneta podpisuje dokumenty urzędnikowi, po czym ładuje się z tragarzami do półciężarówki. Robi to podczas pierwszego przejazdu, by już tam, na nowym miejscu, mieć pod kontrolą co, jak i gdzie ma być wstawione. 
Czas osiemnastu lat życia na bogucickim Pekinie dobiegł końca. Spoglądam ostatni raz na tę zabudowę. Później w górę. Ołowiane niebo kłębi się nad dachami. Ciężkie krople zaczynają nasączać elewację. Jest ich coraz więcej. Mam wrażenie jakby próbowały rozmyć to miejsce, wypłukać z historii, wyczyścić pod coś nowego. Śledzę jeszcze półciężarówkę, która mozolnie przedziera się przez kałuże na nierównym asfalcie ulicy Kraszewskiego. Deszczówka wypływa spod kół. To chyba epilog. Epilog Pekinu. Przynajmniej na razie. 
refleksja autora
Fotografując to miejsce przez kilka majowych dni, przechodzący ludzie pytali mnie  co się stanie z tymi domami. Nie potrafiłem konkretnie odpowiedzieć. Na wspomnianej projekcji filmu, pani montażystka, która angażuje się również w sprawy dzielnicy, optymistycznym tonem zapewniała, że los tych trzech domów nie jest przesądzony. Padły zdaje się słowa o skansenie? Moja wyobraźnia od razu poszybowała w stronę pobliskich domów pokopalnianych przy ul. Nadgórników, które fotografowałem w 2013 roku - podczas pierwszej fali przemian w tej części dzielnicy. Przetrwały, są zamieszkałe i ciekawie wplecione w narastającą od wschodu i północy tkankę mieszkaniową, i to klasy premium. Różnica jest jednak taka, że tam nie wysiedlano rodzin, wszystkie cztery domy niezmiennie były zamieszkałe. A te trzykondygnacyjne spore familoki na Pekinie stoją wyłączone z eksploatacji, z zawilgoconymi piwnicami, zagrzybionymi mieszkaniami, sukcesywnie – mimo zabezpieczeń - demolowane lub szabrowane. Tylko patrzeć, aż zagnieżdżą się tam bezdomni i spowodują pożar. To na szczęście wyobraźnia, więc żeby nie kończyć tej refleksji czarnym scenariuszem, potrafię sobie również wyobrazić, jak ładnie będzie kontrastowała ta charakterystyczna ciemna cegła (będzie taka nawet po oczyszczeniu) o swoistej industrialnej, surowej fakturze na tle tak mocno zróżnicowanych architektonicznie nowoczesnych osiedli. Oczywiście, jeśli Pekin przetrwa. 
Katowice Bogucice 05.2025
Back to Top